Mój niepoprawny optymizm został wczoraj wystawiony na olbrzymią próbę. Liczyłem się bowiem z dobrymi wynikami w pierwszej odsłonie TCS ale to co pokazali nasi skoczkowie narciarscy przerosło najśmielsze oczekiwania. Faktem jest, że na ogół trafiali na korzystne warunki pogodowe ale jak to się mówi, szczęście sprzyja lepszym.
Ok, kto by się tego spodziewał (najmniej pewnie ja sam) że oto dotrwam do roku 2018. W miarę zdrowy na ciele i umyśle i jeszcze póki co w miarę samodzielny i samowystarczalny. Chyba po prostu urodzony w niedzielę (jak najbardziej) pod dobrą gwiazdą.
Sylwestra spędzam w czterech ścianach. Wciąż jestem mocno przeziębiony więc ani Zakopane ani Madera nie jest w tym roku przewidziana. Zresztą gdybym mógł wybierać to zacumowałbym na noc w Nowym Meksyku na torze w Sunland Park bo tam szykuje się uczta. Ry Eikleberry na 9 wyścigów folblutów wygra moim skromnym zdaniem co najmniej pięć razy. Z drugiej jednak strony te plany mogą spalić na panewce bo jak wiadomo w tę jedną noc potrafią zdarzyć się tajemnicze i cuda i dziwy.
http://www.equibase.com/static/entry/SUN123117USA-EQB.html
Tak więc, życzenia Do siego roku 2018, przesyłam Wszem i Wobec z Centrum deszczowej Warszawy.
Wypadałoby zakończyć sezon jakimś remisem.
Zatem postawię na marokańskie Olympique de Safi v Difaa El Jadidi X 2,90 (result 2-2)
W piątek pisałem o strategii w kilku newralgicznych sprawach którą muszę zaprojektować i ściśle się jej trzymać. A wbijam to na blog ku własnej pamięci. Idą cięższe czasy i należy działać z wyprzedzeniem.
A ponieważ zdrowie jest najważniejsze, zacznę od zdrowia.
Prócz niedomagań typowo starczych rok 2018 wygląda obiecująco. Rak nie daje jasnego znaku nowego życia a wszelkie specjalistyczne wyniki badań mieszczą się w normie. Chciałbym to przypisać pestkom moreli które codziennie rano wcinam od kilku lat. Powie ktoś, że to zwykłe placebo. Może i tak ale mnie to placebo zwyczajnie pomaga.
Sprawą za którą bezwzględnie powinienem się zabrać jest odchudzanie. Tragedii nie ma ale wszelki wysiłek mnie męczy i wywołuje siódme poty. Inna rzecz to powiedzenie którym stale uspakajał mnie pewien znajomy, "potężny" Niemiec który twierdził, że kiedy schudnie nikt nie będzie go szanował...:)
Temat numer dwa to praca.
Należę niestety do tej sześcioprocentowej grupy która nie umie znaleźć sobie miejsca. Od dwóch lat nie robię nic a z pracoholizmem skończyłem prawie 15 lat temu. Wtedy to "komuchy" skasowały swoją własną ustawę (Wilczka) i wprowadziły koncesję na pośrednictwo w obrocie nieruchomościami, żeby co tu ściemniać ograniczyć konkurencję. A ponieważ zajmowałem się grubymi hektarami i działałem na terenie wiadomo kogo, znalazł się chytry pomysł żeby mnie udupić. Chyba jako jedyny w Polsce podważyłem negatywną decyzję w Sądzie i po trzech latach walki (ach te terminy) otrzymałem telefon z MSWiA, że "białko" na srebrnym półmisku czeka na mnie w Ministerstwie. Tyle tylko, że przez ten cały okres straciłem klientów i wolę walki.
Nie robiłem sobie z tego nic ponieważ był to okres największej prosperity na Służewcu. Masa pojedynczych kwint, skumulowanych czwórek i piątek pozwalały mi spokojnie funkcjonować i przez dłuższy czas odcinać kupony od szczęścia. Potem przyszedł rak i kilka serii chemioterapii i w ogóle wszystko wywróciło się do góry nogami.
A teraz, kiedy hazard stał się jakby trudniejszy i nie da się z niego wyżyć powinienem wrócić do źródeł. Tylko jak ?
Szkoły kończyłem prawie 40 lat temu i nawet jeśli pamiętam te nauki to nie mają one dzisiaj żadnego znaczenia. Referencje przydatności mógłbym wystawiać właściwie sam sobie a przecież to bezsens. Kółko się zamyka. W tym kraju nie ma pracy.... jak to mówił Ferdynand Kiepski i to nie jest żart.
"Dla jaj" kombinowałem gdzie się zaczepić i na tę okoliczność zbudowałem w myślach kilka oryginalnych CV. Ujmując rzecz krotochwilnie mógłbym na przykład zostać 63 letnim szoferem "grubej szychy". Bo i początki w tym fachu miałem znakomite. Pamiętam jak w latach 80-tych ubiegłego wieku, tak gdzieś w środku stanu wojennego, w zastępstwie kolegi woziłem Jacka Kuronia. Miałem wtedy "malucha" i do dziś słyszę ten charakterystyczny, tubalny bas skondensowany w mini pudełku Fiata 126P. Był taki film kiedy Jacek zbiega ze skarpy przesiadając się z jednego samochodu do drugiego a na końcu wysiada przy kładce na Trasie Łazienkowskiej i choć to autko z filmu nie było moje to sytuacja identyczna.
Inna ciekawa przygoda to już wczesne lata 90-te. Jeździłem wówczas Volvo ale, że miałem przy okazji zawieść kolegę (wtedy ważnego ministra) na 200 osobowy spęd partyjny pod Warszawę postanowiłem z wypożyczalni wynająć Merca S. Do dyspozycji był tylko automat więc po krótkim przeszkoleniu ruszyłem w trasę. Padało nieprawdopodobnie a na to nie byłem przygotowany. Nie umiałem włączyć nawiewu i przez szyby ledwo było coś widać, wycieraczki też oszalały i te dwa pedały w podłodze o których nie mogłem zapomnieć. Dojechałem, ufff. Przed bramą witał nas młody Piskorski...:)
cdn
pozdrawiam