witam
W związku z licznymi pytaniami (e-mail, gg , poczta mecz.pl) dotyczącymi zwłaszcza wyścigów konnych i greyhounds ale także zagadnień zdecydowanie ogólnych pod tytułem – na czym moim zdaniem da się jeszcze wygrywać, chciałbym ten wpis poświęcić właśnie tym sprawom.
Na początek jednak muszę podziękować wszystkim za zainteresowanie tym niszowym blogiem bo choć w założeniu miał to być taki notatnik ku własnej pamięci, to bardzo miło jest jak tyle osób go odwiedza i czynnie czasem uczestniczy.
Temat przewodni rozpocznę tak
Otóż, gram nieprzerwanie od 40 lat i choć preferencje dyscyplin na które w życiu stawiałem stale się zmieniają to niewątpliwie wszystko zaczęło się od wyścigów konnych na Służewcu i popularnych 13-tek w lidze angielskiej. Nie było zresztą w latach 70-tych ubiegłego wieku innych możliwości gry w Polsce (no chyba że, „derda”, pokerek face to face, ostry brydż , ale to całkiem inna historia) więc człowiek brał co było.
Patrząc z perspektywy te dwie „dyscypliny” stale przewijają się w moich priorytetach i stale do nich wracam.
Ale był też etap na przykład golfa.
Przez bardzo długi czas firma Totomix korzystała z wiedzy jakiegoś niesamowitego oddsmakera który ustawiał kursy 1,80-1,80 na ogólny wynik punktowy najlepszego golfisty w dniu i w całym turnieju. To jest niemal nie do wiary ale w każdych kolejnych zawodach, ten miły człowiek mylił się co do wyniku o kilka dołków i 62% zarobku na stawianych singlach było absolutnie przesądzone. Jeździło się z punktu do punktu aż do obniżenia kursów na tyle, że sprawa była już mało opłacalna.
Do czego zmierzam.
Ten przypadek ale przecież wiele, wiele innych to typowe wyłapanie klienta dokładną analizą, historią, tendencją na polu itd. Kosztowało to sporo pracy ale to był niezwykle opłacalny samograj. Do dzisiaj nie wiem czym się ów oddsmaker kierował.
No właśnie – po pierwsze praca.
Inny sposób to korzystanie z pracy innych, czyli po prostu słynne „różnice kursowe”.
Jako typowy samotnik który wierzy tylko w swoje własne przemyślenia i przewidywania na początku byłem sceptykiem, potem fascynatem a teraz już spokojnym realistą. Czyli przyjmuję do wiadomości, czasem korzystam z okazji ale już po dokładniejszym sprawdzeniu w czym rzecz a nie jak kiedyś biegiem do kolektury :)
Na pytanie na czym można jeszcze zarobić w grze, a to pytanie powtarza się wielokrotnie mogę powiedzieć tylko tyle, że w moim przypadku są to zdecydowanie wyścigi konne. Tyle zaświadczeń do US, a przecież brałem tylko ich niewielką część nie mam z żadnej innej dyscypliny. A jak to się robi ?
Jest co najmniej kilka rodzajów graczy wyścigowych.
Są prawdziwi znawcy do których ja absolutnie nie należę, którzy potrafią na padoku ocenić przygotowanie konia do wyścigu po odcieniu sierści, po sposobie poruszania się a nawet po zachowaniu się ogona. Patrzą na zad, zadarty lub spuszczony łeb koński i na całą poruszającą się jak w balecie sylwetkę.
Są też matematycy, jak ja, którzy liczą sekundy na każdym z etapów (ćwiartek) wyścigu, tendencję formy, różne zależności w dosiadach (dżokej) i stajniach, oczywiście stan toru, pochodzenie i dziesiątki innych spraw – a to wszystko przełożone na cyfry, cyfry, cyfry. Czysta matematyka.
Jest też mnóstwo na torze dobrze poinformowanych i to jest kolejna kategoria graczy. Znajomi królika którzy już przed gonitwą znają jej przebieg i finał. Czasem mają rację.
Na razie napiszę tyle.
Gdyby to okazało się interesujące to będę temat kontynuował.
Pozdrawiam
kontynuacja wskazana
OdpowiedzUsuńpasjonujący początek
OdpowiedzUsuń