wtorek, 12 lipca 2022

Hazardowe harce

 witam

Właśnie mija 50 lat kiedy ze szkolnej wycieczki z Poznania która przez tydzień zwiedzała Warszawę udało mi się wyrwać jej najbardziej cudowny kwiatek. O szczegółach tych kilku dni nie będę pisał bo a nuż administracja bloga znowu przyczepi się o nie wiadomo co. W każdym razie kiedy panna E wracała już do domu obiecałem, że wkrótce do niej przyjadę. Łatwo powiedzieć. Wczesne lata 70-te epoki Gierka to dla przeciętnych nastolatków nie były czasy tłustych kotów.
Pomógł mi hazard a konkretnie wyścigi konne na Służewcu. To było pierwsze, tak spektakularne i szczególnie zapamiętane ze względu na okoliczności zwycięstwo na torze. Derby Arabskie 40/1 i cała reszta gonitw wchodziła jak po sznurku. Efektem tego niewątpliwego uśmiechu losu była podróż do Poznania gdzie zabrałem również kolegę z jego dziewczyną, wynajęcie apartamentów w hotelu przy Placu Wolności tuż obok domu panny E i zabawy od rana do nocy. O szczegółach jak wyżej nie wspomnę.
Wyścigi przyniosły mi później niezmierzoną ilość sukcesów a skumulowane kwinty, czwórki i piątki w granicach 20-40tys co było wówczas furmanką szmalu wyciągało się raz za razem. Był taki kilkuletni okres kiedy z doktorem który pośrednio przyczynił się do uratowania mnie przed rakiem, jako chyba jedyni, ścigaliśmy się kto więcej z koni wyciąga. Moim apogeum była kwinta około 70 koła + dodatki 30 z jednego dnia wyścigowego. Ale ten pierwszy raz zapamiętałem przede wszystkim.

Premierowa wizyta w kasynie to dla mnie również fakt o którym nie da się zapomnieć. Na Służewcu, razem z kolegą B, usłyszeliśmy że w Krakowie otwierają właśnie pierwszy taki przybytek w Polsce. Pod Różą czy coś podobnego. I prosto z koni pojechaliśmy pod Wawel. Dla mnie szok. Aż do zamknięcia stołów wygrywałem w black jacka niemal każde rozdanie stale zwiększając stawki. A kiedy już te stoły zamknęli przeniosłem się na ruletkę. Jedyne wolne miejsce było koło "0" więc tam usiadłem i żeby nie robić zamieszania (to był mój debiut) stawiałem na to co pod ręką. I wchodziło...!
Nigdy więcej nie miałem takiego kasynowego fartu jak właśnie wtedy. 

Miałem też dłuższy okres grania w "toto-gol". A tutaj nie da się zapomnieć jednego z kuponów.
Była kumulacja około miliona i na pięć meczów miałem już pięć trafień. Ten bilet zeskanowałem i wsadziłem na bloga ale nie jest łatwo go odszukać. W każdym razie jest niedziela wieczór i ostatni pojedynek w lidze belgijskiej z faworyzowanymi gospodarzami. Mam 3+/1,2 i na live śledzę wynik. Wytrzymałem do 3-0. Dalej się nie dało. Zostało 30 minut gry a ja ustawiłem serwis na jedno spotkanie, wyłączyłem obraz i chodząc po pokoju w tę i z powrotem czekałem na brzęczyk oznajmiający o strzelonej bramce. Jest, zaglądam i 4-0.Znowu jest, i 5-0 a pies im mordę lizał. Koniec. Z dokładnych relacji dowiedziałem się, że w międzyczasie był słupek i poprzeczka dla gości. No cóż, los jak wicher, a 6-tek nie było.

Są wakacje. Dla mnie nie ma w zasadzie zadowalającej oferty bo gra u bukmachera to w odróżnieniu od powyższych wzlotów i upadków kawał ciężkiej, analitycznej pracy w wybranej empirycznym doświadczeniem przestrzeni. W dodatku krok za krokiem a nie w jednorazowym porywie.
Dlatego też dla jaj wyślę w Superbet ich promocje p.t. "Supergame". Właściwie nie do trafienia pojedynczym układem ale spróbować nie zaszkodzi.
Trzeba tylko trafić wyniki bramkowe w pięciu meczach sobotnio niedzielnej ligi polskiej.

cdn
pozdrawiam

1 komentarz:

  1. Najgrubszy zakład w roku wszedł aż zbyt łatwo - paraliż Lecha jest moją wygraną - dziękuję paralitykom za mecz, w którym zostali dymani w każdą z dziur - ja za to, że są patałachami, wyjeżdzam na wakacje :)

    OdpowiedzUsuń