niedziela, 3 lipca 2011

Ohyda

witam

Jest niedziela przed południem i wszystko mi naraz zohydniało.
Ohydna jest pogoda. Można by powiedzieć "pod psem" ale właściwie nie wiem co ma tutaj pies do rzeczy.
Piszę to oczywiście z perspektywy Warszawy czyli tu i teraz bo na przykład na Jamajce :) może jest i słońce i inne klimaty a mi tutaj pada deszcz, tak jakby łzy lały się z nieba na mój kraj, mój los...
I ta perspektywa. Bliska jest ohydna. Za trzy dni znowu, siódma już seria chemioterapi a druga po operacji. Ta sprzed (z przed) miesiąca nieźle mną tąpnęła i środy zwyczajnie się boję. Najgłupiej byłoby jednak się poddać, najgłupiej przed znajomymi, przed przyjaciółmi którzy mi pomagali i wogóle przed samym sobą.
Nastraja mnie tak wisielczo także perspektywa daleka.
Otóż dni, miesiące, lata, upływają teraz tak szybko, tak szybko to się wszystko dzieje wokół mnie, wokół nas, że jak to mówią koniec już widać jak na dłoni.
Ohydna jest telewizja. Jakieś powtórki filmów z szalejącego komunizmu jakby nic już nie mogło powstać nowego na było nie było "zielonej wyspie". I te ohydne propagandowo programy publicystyczne które od jakiegoś czasu notorycznie wyłączam z uwagi na ohydne i od lat te same oblicza redaktorów i polityków. Zeszło to wszystko "na psy" ale znowu cóż te psy zawiniły, sam nie wiem.
Oferta bukmacherów jest również ohydna. Za dwie godziny La Tour na swoim drugim etapie a pieszczochy władzy czyli nasi ustawiacze kursów jeszcze śpią.
Ja się chociaż wyspałem. Wczoraj, na ohydnym torze w Emerald po trzeciej gonitwie napisałem w notatkach krótkie chwwd, obejrzałem krótkiego pornoska i zasnąłem. Jedyny pozytyw od tygodnia :)
A negatyw. No cóż, wyobraźcie sobie coś co może nie ma żadnego znaczenia ale jak dołuje.
Taki Muhammed Keita na przykład. Jest 2-1 w meczu w którym w Totogol mam 23/1 w 75% kuponów, czyli podstawa. Jest 91 minuta i wchodzi sobie taki pan Keita i ma pan Keita pierwszy kontakt z piłką i strzela pan Keita na 2-2 i szanowny sędzia ma po tym zdarzeniu kontakt z końcowym gwizdkiem. I to jest właśnie negatyw (w sensie zdarzenia, żeby nie było) :) A może zadziałało tu tylko jedno z praw Murphiego po prostu.
Dzisiaj także "Derby" na Służewcu. Kiedyś dla mnie wyjątkowe święto, teraz wycieczkę uzależniałem od pogody. Nie pójdę. Obejrzę to sobie w internecie gdzie jest naprawdę wspaniała relacja ( chyba najlepsza na świecie, wliczając w to Jamajkę)
http://www.torsluzewiec.pl/ "derby" godzina 16.30 naszego czasu czyli 15.30 GMT :) (okienko "na żywo")

PiS: 13'30"
A w drużynowej jeździe na czas w TdF postawie na zwycięstwo Garmin-Cervelo 3,05 stake 2/10

PiS:17'25"
Garmin-Cervelo wygrał :) ale muszę stwierdzić bez bicia, że kurs 3,05 jak na przewagę na mecie był skandalicznie mały.
1. Garmin-Cervelo
2. Sky Proffesjonal strata 4sek
3. BMC strata 4sek
4. Leopard strata 5sek
5. HTC Highroad strata 5sek

A w warszawskim "Derby" wygrał INTENS (Belenus-Inicjatywa/Juror) w wielkim stylu o 12dł (długości) czyli ok 36 metrów :) Nie pamiętam tak przekonywującego zwycięstwa w polskim derby odkąd interesuję się naszymi końmi a to już prawie 40 lat minęło.
Czas 2.32.2 jak na dzisiejsze warunki na torze jest doskonały a ostatnia ćwiartka (500m) 30,5 w wyścigu praktycznie z.m.do.m, niezła.
Nie ukrywam, że grałbym tego konia na zycher, bo grając go ostatnio, kiedy nieoczekiwanie się rozsypał na finiszu, dostałem tajną :) info, że miał po prostu lekki krwotok (co zdarza się często i nie jest niczym niepokojącym w zasadzie).
Wypłata 34,50 za zwycięstwo czyli 10/1, czwórka około 11.000, kwinta 9.416

pozdrawiam

4 komentarze:

  1. super blog - pozdrawiam i głowa do góry, będzie ok

    OdpowiedzUsuń
  2. Pakuj manele i do Sopotu na weekend. Pogoda ma być w dechę. Wyścigi w klimacie pikniku, jod, morskie powietrze. Naładuj się pozytywnie, wracaj z jasnym umysłem i szykuj totogola na Jamajkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. jedrula
    Jamajka jest ok (chciałem wkleić fotę ale w komentarzach nie idzie)
    Anonimowy
    thx
    insider
    Bywało się w Sopot i Stawigudzie na tych piknikach. Co prawda bardziej piknikowo było w Stawigudzie.
    A jodu to najwięcej złapałem w 1986 jak po joggingu nad Wisłą pobiegliśmy do pogotowia :) nałykać się jodyny.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń