Wczoraj z rozpędu napisałem, że w wyścigach psów przegrywam z przyjemnością. I choć wydaje się to absurdalne to wcale nie jest dalekie od prawdy. Tym bardziej, że póki co i jeszcze długo do przodu, jest to kasa wygrana w STS...:) które się "zlisiło" i przestało przyjmować "greyhounds".
Chcąc wytłumaczyć na czym ten dziwny paradoks polega mógłbym przywołać wędkarza który zasadza się na grubą rybę, pod Wawelem z Wisły wyciąga rekordowego suma po czym po zważeniu, zmierzeniu i obfotografowaniu wypuszcza go do rzeki.
Swoją drogą to i u sumów trzeba mieć szczęście. Pod Płockiem czy Włocławkiem zeżarty przez Czajkę taki by się nie uchował.
Ale wracając do gry, od zawsze miałem tendencje do stawiania sobie najwyższych wyzwań. Na Służewcu preferowałem kwinty i piątki bardzo rzadko zniżając się do trypli czy porządków. Lubiłem te najbardziej skomplikowane warianty choć wiadomo było z góry, że tego nie trafia się codziennie.
Tak jest i z psami w "Fortunie".
Czekam na ten moment, "dzień psa", w którym kilka matematycznych funkcji spotka się z realną rzeczywistością.
Pewnie nie nastąpi to szybko ale te kilka wprawek przed wyłowieniem przysłowiowego suma na pewno mi się przyda. Z empirycznego doświadczenia w "Betako" kilka dobrych lat temu wiem, że najlepszy dla mnie okres na charty to początek listopada do końca stycznia. Tak więc buki mają przed sobą jeszcze dwa miesiące żniw ale zbiory już się zbliżają wielkimi krokami...:)
PiS: 13'55"
A w STS pozwoliłem sobie na jeden, niewinny kuponik na fart...
cdn
pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz