środa, 15 grudnia 2010

my cancer story

witam

W poniedziałek rozpoczęła się druga sesja chemioterapii. Badania krwi po pierwszym, trzytygodniowym leczeniu są zadowalające. Oczywiście nic to jeszcze nie przesądza i daleka droga przede mną, ale jak to się mówi, sprawa nieźle rokuje.
Druga, poniedzialkowa kroplówka przeszła wyjątkowo sprawnie, wlaściwie bezboleśnie i raczej bezstresowo. Raczej, ponieważ zbyt dużo pesymistów na sali z tymi strasznymi opowieściami które absolutnie nie podtrzymują na duchu. No cóż, ludzie różnie podchodzą do tej przypadłości bo i każdy ma jakąś swoją osobistą sytuacje rodzinną, możliwości i warunki podjecia walki ale jak sadzę również każdy z nich jednakową chęć powrotu do zdrowia.
Jest już środa i jedno co mnie zaniepokoiło to utrata apetytu. Patrzę wilkiem na jedzenie i jeśli to dzisiaj nie ustąpi zacznę się poważnie niepokoić. Niedługo przecież święta a ja jako przykładowy smakosz nie zamierzam tylko patrzeć na zastawione dobrociami stoły. Już nie będę opowiadał o szykowanych specjałach na których samą myśl, cieknie ślina.
Ze sportu, bo sport jeśli nie jest w "bibułce" to daje jako jeden z ważniejszych asumpt do funkcjonowania (trzeba przecież przemieszczać się od buka do buka) od jutra już indywidualny biathlon, póżniej sprinty i mieszana sztafeta. Może też uda się wreszcie nie odwołać skoków a nasi milusińscy dadzą ciekawe (klawe) i wysokie kursy na tych których już chce się grać

pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz