witam
Lwia część kibiców ma często obelżywe pretensje do sportowców którzy nie spełniają ich oczekiwań choć Ci, czasami bardzo młodzi ludzie, pod wpływem presji rodziców musieli zająć się wyczynowym treningiem tracąc dzieciństwo, własne marzenia i naturalne dążenie ku pozasportowym głosom natury. Ocenia się, że tylko 1% z nich osiąga w życiu zawodniczy sukces który zwraca zainwestowany czas i poniesione finansowe nakłady. Reszcie, z różnych przyczyn pozostaje tylko niewykorzystany potencjał.
Piszę o tym dlatego, bo sam wielokrotnie byłem nakłaniany do rzeczy które nie odpowiadały moim potrzebom i torpedowałem je w zarodku. Inne, te milsze sercu, przez pokręcone zrządzenie losu również często nie wypalały. Ważne, że suma summarum ze śmiechem ale i z poczuciem zasmakowania doświadczeń siedemdziesięciu lat na własnych warunkach, miło wspominam każdy dzień tej długiej wędrówki.
W roku 1960 babcia z dziadkiem kupili mi fortepian. Miałem zostać Chopinem co akurat miało szanse bo w Polsce już raz się wydarzyło. Niestety w 3 klasie szkoły muzycznej jako instrument obowiązkowy dokooptowali mi skrzypce i było po zawodach. W czasach kiedy The Beatles grali już od trzech lat, machanie smyczkiem wydawało się być torturą więc zaprotestowałem na tyle zdecydowanie, że mnie ze szkoły relegowali. I dobrze.
W połowie lat 60-tych piłkarskim idolem był Pele. W szkółce Legii Warszawa a już na pewno na boisku SP nr1 imienia Gustawa Morcinka strzelałem więcej bramek niż on ale przecież miałem łatwiej. Najlepszy team klasowy (7c i 8c) który zaznaczył swoje miejsce w Turnieju Dzikich Drużyn rozgrywanych na polach gdzie stoi dzisiaj "Narodowy" wygrywał mecze dwucyfrowo tak więc wykańczanie akcji było banalnie proste. Ale los z talentu zakpił sobie okrutnie kiedy chirurdzy zryli mi nogę na 40cm i kariera zawisła na haku pozostając jedynie niespełnionym planem.
W międzyczasie matematyk uparł się, żeby mnie pchnąć na Olimpiadę. Fakt, że te wszystkie słupki i formułki z rachunkiem prawdopodobieństwa na czele przyswajałem bez nauki ale Will Hunting z filmu "Good Will Hunting" to ze mnie nie był. Raczej robiłem tylko wrażenie. Sytuacja rozwiązała się sama ponieważ rodzice właśnie się rozchodzili co zaowocowało 4 ze sprawowania. A takich huncwotów nie wysyłało się nawet po kredę.
Z bycia Mickiewiczem na własne życzenie coś mi się tam i udało. Tyle, że mój każdy Pan Tadeusz kończył się na pierwszej księdze z lenistwa. Wiele rozpoczętych dzieł 😀 do których straciłem ochotę pożółkło już i zarosło kurzem mając po 40 lat z kawałkiem. Poruszane tam tematy, zwykle polityczne, są dawno nieaktualne i dzisiaj nawet dla mnie nie do końca zrozumiałe tak więc dałem sobie z tym spokój. Czasem skrobnę coś krótkiego od czapy ale to bez sensu.
Doszedłem do lat 70-tych, reszta później. Jak mi się będzie chciało 😀
Początek lat 70-tych przyniósł narodziny hazardu, namiętność do brydża i pierwsze miłosne podboje. Sam już nie wiem co było ważniejsze. Hazard wyzwalał marzenia, często spełniane, brydż nakręcał ambicję a dziewczyny to wiadomo co i jak.
Prym wiódł jednak Służewiec i wyścigi konne a sporo później bukmacherka. Nikt w to dzisiaj nie uwierzy ale w punktach wisiały zdjęcia graczy których kolektorzy mieli nie obsługiwać, coś jak w banku u Kramera. Koledzy jeździli do Czech i wracali z torbami pełnymi kuponów a hazard okazywał się sposobem na życie. Takie to były ciekawe początki "naszych milusińskich" którzy nie mając jeszcze profesjonalnych analityków co i rusz popełniali kosmiczne błędy w notowaniach.
Więcej już mi się nie chce pisać, zwłaszcza że na kort wyszła Maja Chwalińska.
Może kiedyś wrócę do tematu.
PiS: 19'17"
Maja przegrała z Węgierką w pierwszej rundzie W125 w Portugalii i marzenia o głównej drabince RG wzięły w łeb. Nie znaczy to, że z kwalifikacji nie może się tam dostać, nawet z finansową i punktową korzyścią, tyle że jak się nieszczęśliwie trafi na Kanadyjkę Mboko to będzie pozamiatane.
cdn
pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz